Jestem w moim rodzinnym mieście z moim mężem. Jest tam też synek jego siostry rodzonej. Mam się Nim zajmować. Chłopiec jest duży, w wieku koło 6 lat. Pomagam mu w ubieraniu się. Potem zagaduje mnie moja babcia i kiedy odwracam się chłopca już nie ma. Szukam go najpierw w domu, zaglądam wszędzie, do każdego pokoju, szafy – nic, nie ma go w domu. Wybiegam na podwórko. Wołam go po imieniu. W końcu wychodzę na ulicę przerażona. W głowie mam myśl: „Boże rodzice mego męża zabija mnie! „. Na ulicy pytam nieznajomych czy widzieli takiego, a takiego chłopca, opisuje im go. Mówią , ze nie. Po drodze na miasto spotykam męża, wraca z pracy. Mowie mu co się stało. On mówi, ze mam się nie martwic, ze pewnie gdzieś poszedł z kolegami. Zawracamy. Na ulicy tuz kolo mojej, gdzie jest mój rodzinny dom, leżą 2 czarne worki. Mowie mojemu mężowi. Sprawdźmy , może on tam leży zabity. Idziemy sprawdzać te worki. Maz podnosi jeden, ale zamiast ciała chłopca wysypują się szczątki jakiegoś mężczyzny, w drugim worku to samo. Zostawiamy je i wracamy do domu. Na chodniku prowadzącym do furtki widzimy nasza zgubę, jak stoi z kolega i rozmawia o czymś. Kolega ma ciasteczka – jeżyki w reku. Pytam się siostrzeńca: „Gdzie byleś, szukam Cie cały dzień, dlaczego nie powiedziałeś ze wychodzisz?”. On popatrzyła na mnie i odpowiedział: „chciałem tylko zjeść jeżyki”. Zdenerwowana tym każę mu iść z Nami do domu. Jest on niepocieszony, ale grzecznie wraca. Potem budzę się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz