O czym będę pisać?

Będę zapisywać w miarę na bieżąco swoje sny, które postaram się pamietać zaraz po przebudzeniu. Jest to forma dziennika snów, który ma pomóc w ich interpretacji. Będę także starała się pisać o sobie i swoich wizjach, które mam kiedy spojrzę na czyjąś fotografię.

6 grudnia 2010

Tajemnicza burza i sny.

Dzisiejszej nocy obudziła mnie wielka burza. Pioruny tak strzelały, że co parę sekund rozświetlały mój pokój. Chciałam odsunąć roletę, ale coś kazała mi tego nie robić .Wystraszyłam się nie na żarty, chociaż uwielbiam burze, pioruny, tym razem jednak ogarnął mnie strach. Wtulona w męża z tego strachu starałam się usnąć. Po jakimś czasie dopiero udało mi się zapaść w sen. 


Mój sen niestety był bardzo nie miły. Śnił mi się mój tata, który wrócił z pracy z zagranicy i przywiózł ze sobą dużą ciężarówką jakieś kaloryfery do domu. Był bardzo nerwowy w tym śnie. W pewnym momencie jak wyszłam z mojego rodzinnego domu mu na spotkanie to tak on przede mną stanął, że widziałam go jakby bez rąk. Tak mnie to wystraszyło. Dopiero po chwili widzę, że ma obie ręce tylko tak je trzymał, że w pierwszym momencie miałam złudzenie, że ich nie ma. Kierował tą ciężarówką, mówił kierowcy gdzie ma podjechać z tymi kaloryferami. W pewnym momencie (była tam tez moja mama i babcia) powiedział do Nas. "No ktoś musi mi pomóc, przecież ja sam wszystkiego nie dam rady wnieść do domu". Zaczęłyśmy więc nosić po jednym takim kaloryferze, który był chyba elektryczny, bo bardzo lekki, biały prostokątny z wyglądu. Czułam niezadowolenie mojej mamy, że zamiast coś zjeść po przyjeździe on każe nam nosić te kaloryfery.
Ten sen bardzo mnie przestraszył - dokładnie ten moment kiedy widziałam w swoim złudzeniu w śnie, że tata nie ma obu rąk...obudziłam się, burza szalała na dobre. Znowu starałam się zasnąć. Jeszcze kilkukrotnie pioruny mnie wybudzały ze snu. Dopiero nad ranem miałam kolejny sen.
Znajdowałam się gdzieś niby w szkole w liceum, ale nie było to liceum do którego chodziłam. był tam tylko mój nauczyciel matematyki. We śnie przychodzę do tej szkoły po 2 tygodniowej przerwie zimowej. Zupełnie nie pamiętam co mieliśmy zadane, pytam się jakiejś koleżanki mi nie znanej, co było zadane. Ona pokazuje mi zadanie z chemii i matematyki. Ja w panice jestem, bo zaraz ma przyjść nauczyciel i nie mam tych zadań, więc staram się przepisać je, ale nie mogę znaleźć w plecaku zeszytu do chemii i matematyki. W końcu na jakiś kartkach pożółkłych ze starości staram się przepisywać, ale w tym momencie wchodzi nauczyciel od matematyki i sen przeskakuje w inne miejsce. Jestem gdzieś w jakiejś tubie, coś jakby trumna od środka bo wyścielone atłasem, ale widzę, że się nie mogę ruszyć. Wtedy coś mi mówi w głowie, że muszę poczekać, aż lodowiec zejdzie, wtedy będę mogła wyjść na zewnątrz, ale mi się tak spieszy, że podpalam zapalniczką ten lód który jest na mnie od środka i on się topi. Wtedy znowu słyszę głos jakby w głowie, że muszę robić to ostrożnie bo inaczej śnieg się na mnie zawali i na innych i zginiemy, bo konstrukcja będzie zachwiana. Znowu sen przeskakuje i wchodzę na jakąś wieżę, po schodach, niby zwiedzamy z wycieczka szkolną jakąś opuszczoną katedrę na szczycie główny. Widzę z tej katedry dalekie i pobliskie szczyty gór, ale są nie ośnieżone. Boję się, że spadnę i zabiję się, bo te schody niczym nie są osłonięte. W ścianach tej wieży widać prześwity - odpadnięte drewno ze starości i cegły. Boję się też spojrzeć w górę, bo mam wrażenie, że ta wieża się na mnie zawali. Ze strachu patrzę zatem na te schody i pod swoje nogi...