Sen zaczyna się kiedy mam wyjechać niby to służbowo gdzieś samolotem. Zamierzam zabrać małą walizeczkę, bo to tylko tygodniowy wyjazd. Jednak będzie tam wielkie przyjecie służbowe i nie wiem jaką sukienkę wybrać. Szukam w szafie najodpowiedniejszych kreacji oraz dodatków i butów. Pomaga mi mama i jakaś nieznajoma dla mnie koleżanka z pracy, z którą mam lecieć. Dostajemy wiadomość, że lot jest opóźniony i zamiast o 22:00 wylecimy o 23:30. Ja jednak jestem już o 22:00 na lotnisku, gdyż podwiózł mnie wcześniej mój tata. I czekam pod bramką na wejście do samolotu. Widze niezadowolonych pasażerów, którzy właśnie dowiedzieli się, że lot będzie opóźniony. Chce napić się czegoś ciepłego, ale tylko jedna maszyna z napojami działa, a ja nie mam monet.
Kolejna scena ze snu to taka, w której jestem jakby już po przylocie na miejsce w hotelowym pokoju. Z radością i niedowierzaniem odkrywam, ze jest tam moja szafa z mojego pokoju, z moimi ubraniami. Zastanawiam się jak to jest możliwe, że ta szafa, w której wcześniej szukałam sukienek jest tutaj. Pomyślałam od razu, że jak będę wracać to będę musiała wszystko z tej szafy zabrać i już wtedy wiem, że nie zmieści mi się to do walizki. wybieram jakąś dziwną turkusową sukienkę i klapeczki w takim samym kolorze.
Sen przeskakuje i znajduje się teraz w jakimś opuszczonym budynku, chowam się przed jakąś grupą mężczyzn czegoś ode mnie chcą. Uciekam, na wysokości, pode mną są 2-3 piętra pusta przestrzeń, wiatr hula w tym szkielecie budynku. Boje się , że mnie znajdą.
W następnej scenie jestem z moim mężem u mojej koleżanki na wsi, która ma konia. Wchodzę do jej stajni, spodziewałam się w lepszym stanie, bo niby nowa miała być, a okazała się dość zaniedbana. Konia nie ma, za to są koza i owca. Mój mąż zaczyna okrawać mięso owcy i czyścić je, ja mówię koleżance i jej tacie, że mój maż się na tym zna i zrobi to najlepiej. widzę pajęczyny w tej stajni.
Potem sen zmienia się i jestem w jakimś niedużym mieście. Nadciąga burza z piorunami. Jest dziwna, bo nie pada deszcz, wije lekki wiatr. Koło mnie jest kilka osób zupełnie mi nie znanych. Obserwują niebo tak jak i ja. widzimy na niebie kometę, która zmierza w kierunku ziemi. Jest ona jednak na tyle daleko, że możemy ją bardzo dobrze obserwować gołym okiem w całej okazałości. Nagle gdy uderza piorun tak jakby na wysokości tej komety, zostaje podświetlony kawałek nieba tuż za jej ogonem. W tym momencie (tego podświetlenia piorunem) widzę zarysy jakiegoś statku kosmicznego. Strasznie się zaciekawiłam co to takiego. Patrze w niebo i czekam na nowe pioruny. Kiedy nadchodzą rozpoznaję już, że jest na niebie kilka różnych (mniejszych i większych) statków kosmicznych. Zaczynam się niepokoić, ale wciąż ciekawość zwycięża strach. Z każdym uderzeniem pioruna wydaje się, ze one coraz bliżej są ziemi jakby powoli lądowały. Nagle tuż obok mnie po mojej lewej stronie, ląduje jeden z wielkim hukiem siada na jakimś budynku i gniecie go. Zaczynam się bać, uciekam jak inni, ale to ufo zaczyna lecieć za mną. Chowam się znowu w jakimś opuszczonym budynku, chowam się za nim, ale mimo wszystko nadal wiem, że to ufo tam jest i na mnie czeka. Nic z tego nie rozumiem. Statek nie wygląda jak dysk tylko jak taki dość płaski trójkąt o podstawie koła. Nie podoba mi się ten kształt. Nagle ktoś mnie ciągnie i wpadam do jakiegoś budynku pełnego ludzi. to chyba jakieś sanatorium dla osób starszych, bo dużo tam staruszków. Ktoś mówi, że tu będziemy bezpieczni. Ktoś inny mówi, że to wysłannicy boga Zeusa i jak zaczniemy się do niego modlić wszyscy to sobie odlecą. Wierzyć mi się nie chce i nie zamierzam się modlić do fikcyjnego boga z mitologii greckiej.
Kolejna scena snu dzieje się nad jeziorem o krystalicznie czystej, zielonkawej wodzie. Wiem, ze na to ufo trzeba uważać, ze ono cały czas jest, ale odkąd przyleciało na ziemię, z planetą dzieje się coś dziwnego. Pokazuje mi to dziwny znajomy facet, powiedział, że jeśli chcę być bogata to muszę z nim wejść na kładkę na tym jeziorze i spojrzeć na dno. Robię tak. Wchodząc na kładkę przypominam sobie, że już kiedyś dawno temu byłam na tym jeziorze z moimi rodzicami. Patrze teraz na dno - jest tam czysty biały piasek. No i nagle z tego piasku wyłania się jakby grudka złota, a potem następna i kolejna, coś jak mały wulkanik złota, to rośnie i już wystaje ponad powierzchnię. ten znajomy mówi, ze złoto rośnie samo jak tylko ruszymy dnem tego jeziora. sprawdzam to i faktycznie przy ruchu piasku powstaje złoty wulkanik i jest złoto. Teraz odwracam się i widzę pełno tego złota, które idzie wzdłuż tej kładki aż na pole. Ten znajomy prosi mnie o bezwzględną dyskrecję, nikt się nie może o tym dowiedzieć, bo zleca się zaraz ludzie i wszystko zniszczą i rozgrabią. W tym samym momencie pojawia się nad brzegiem jeziora grupka ludzi i pyta się co to za złoto, ale mówimy, że nie wiemy, że to widocznie samo wyrósł jakiś minerał. Odchodzą dalej, a ja w tym momencie przenoszę się do mojego rodzinnego domu, do naszej łazienki. Jest tam moja mama, która pokazuje mi swoją nowa fryzurę, wygląda w niej pięknie o 20 lat młodziej i tak na prawdę mało jest podobna do mojej mamy. Jednak wiem, że to ona. Budzę się.
Kolejna scena ze snu to taka, w której jestem jakby już po przylocie na miejsce w hotelowym pokoju. Z radością i niedowierzaniem odkrywam, ze jest tam moja szafa z mojego pokoju, z moimi ubraniami. Zastanawiam się jak to jest możliwe, że ta szafa, w której wcześniej szukałam sukienek jest tutaj. Pomyślałam od razu, że jak będę wracać to będę musiała wszystko z tej szafy zabrać i już wtedy wiem, że nie zmieści mi się to do walizki. wybieram jakąś dziwną turkusową sukienkę i klapeczki w takim samym kolorze.
Sen przeskakuje i znajduje się teraz w jakimś opuszczonym budynku, chowam się przed jakąś grupą mężczyzn czegoś ode mnie chcą. Uciekam, na wysokości, pode mną są 2-3 piętra pusta przestrzeń, wiatr hula w tym szkielecie budynku. Boje się , że mnie znajdą.
W następnej scenie jestem z moim mężem u mojej koleżanki na wsi, która ma konia. Wchodzę do jej stajni, spodziewałam się w lepszym stanie, bo niby nowa miała być, a okazała się dość zaniedbana. Konia nie ma, za to są koza i owca. Mój mąż zaczyna okrawać mięso owcy i czyścić je, ja mówię koleżance i jej tacie, że mój maż się na tym zna i zrobi to najlepiej. widzę pajęczyny w tej stajni.
Potem sen zmienia się i jestem w jakimś niedużym mieście. Nadciąga burza z piorunami. Jest dziwna, bo nie pada deszcz, wije lekki wiatr. Koło mnie jest kilka osób zupełnie mi nie znanych. Obserwują niebo tak jak i ja. widzimy na niebie kometę, która zmierza w kierunku ziemi. Jest ona jednak na tyle daleko, że możemy ją bardzo dobrze obserwować gołym okiem w całej okazałości. Nagle gdy uderza piorun tak jakby na wysokości tej komety, zostaje podświetlony kawałek nieba tuż za jej ogonem. W tym momencie (tego podświetlenia piorunem) widzę zarysy jakiegoś statku kosmicznego. Strasznie się zaciekawiłam co to takiego. Patrze w niebo i czekam na nowe pioruny. Kiedy nadchodzą rozpoznaję już, że jest na niebie kilka różnych (mniejszych i większych) statków kosmicznych. Zaczynam się niepokoić, ale wciąż ciekawość zwycięża strach. Z każdym uderzeniem pioruna wydaje się, ze one coraz bliżej są ziemi jakby powoli lądowały. Nagle tuż obok mnie po mojej lewej stronie, ląduje jeden z wielkim hukiem siada na jakimś budynku i gniecie go. Zaczynam się bać, uciekam jak inni, ale to ufo zaczyna lecieć za mną. Chowam się znowu w jakimś opuszczonym budynku, chowam się za nim, ale mimo wszystko nadal wiem, że to ufo tam jest i na mnie czeka. Nic z tego nie rozumiem. Statek nie wygląda jak dysk tylko jak taki dość płaski trójkąt o podstawie koła. Nie podoba mi się ten kształt. Nagle ktoś mnie ciągnie i wpadam do jakiegoś budynku pełnego ludzi. to chyba jakieś sanatorium dla osób starszych, bo dużo tam staruszków. Ktoś mówi, że tu będziemy bezpieczni. Ktoś inny mówi, że to wysłannicy boga Zeusa i jak zaczniemy się do niego modlić wszyscy to sobie odlecą. Wierzyć mi się nie chce i nie zamierzam się modlić do fikcyjnego boga z mitologii greckiej.
Kolejna scena snu dzieje się nad jeziorem o krystalicznie czystej, zielonkawej wodzie. Wiem, ze na to ufo trzeba uważać, ze ono cały czas jest, ale odkąd przyleciało na ziemię, z planetą dzieje się coś dziwnego. Pokazuje mi to dziwny znajomy facet, powiedział, że jeśli chcę być bogata to muszę z nim wejść na kładkę na tym jeziorze i spojrzeć na dno. Robię tak. Wchodząc na kładkę przypominam sobie, że już kiedyś dawno temu byłam na tym jeziorze z moimi rodzicami. Patrze teraz na dno - jest tam czysty biały piasek. No i nagle z tego piasku wyłania się jakby grudka złota, a potem następna i kolejna, coś jak mały wulkanik złota, to rośnie i już wystaje ponad powierzchnię. ten znajomy mówi, ze złoto rośnie samo jak tylko ruszymy dnem tego jeziora. sprawdzam to i faktycznie przy ruchu piasku powstaje złoty wulkanik i jest złoto. Teraz odwracam się i widzę pełno tego złota, które idzie wzdłuż tej kładki aż na pole. Ten znajomy prosi mnie o bezwzględną dyskrecję, nikt się nie może o tym dowiedzieć, bo zleca się zaraz ludzie i wszystko zniszczą i rozgrabią. W tym samym momencie pojawia się nad brzegiem jeziora grupka ludzi i pyta się co to za złoto, ale mówimy, że nie wiemy, że to widocznie samo wyrósł jakiś minerał. Odchodzą dalej, a ja w tym momencie przenoszę się do mojego rodzinnego domu, do naszej łazienki. Jest tam moja mama, która pokazuje mi swoją nowa fryzurę, wygląda w niej pięknie o 20 lat młodziej i tak na prawdę mało jest podobna do mojej mamy. Jednak wiem, że to ona. Budzę się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz