Jestem z moją dobrą koleżanką ze studiów w Warszawie. Patrze na zegarek, jest dokładnie 14:00. Mówię do Niej, żebyśmy wybrały się na wycieczkę do Kazimierza Dolnego. Ona na początku się ociąga, ale w końcu udaje mi się ją przekonać. Jedziemy w deszczu autobusem. Ona cały czas mówi, że musi zaraz wrócić do Warszawy, bo ma prace. Dojeżdżamy na miejsce, ale sceneria nie przypomina w ogóle Kazimierza Dolnego. Znajduje się tam klasztor, który jest jakby w starym zamku? Wchodzimy tam, ale moja koleżanka się gubi. Ja oglądam ten zamek, jest oprowadzana przez zakonnika ubranego na biało. Opowiada mi o tym klasztorze, ze wciąż mają chętnych. Widzę jakieś inne wycieczki. Szukam koleżanki na zewnątrz klasztoru-zamku, nie ma jej, a już się ściemnia. Zaczyna padać ulewny deszcz, robi się szaro. W końcu sama mnie znajduje, pokazuje mi, ryby, które złowiła na wędkę, która dostała nad rzeką od pewnego mnicha. Te ryby były już osmażone, poczęstowała mnie, zjadłam ze środka białe mięsko - bardzo mi smakowało. Mówię jej, że powinna mi była powiedzieć, iż udaje się nad rzekę, bo ja jej szukałam, wołałam i przestraszyłam się, że mnie zostawiła i wróciła do Warszawy beze mnie. Powiedziała, że nie chce teraz wracać do stolicy, że tu jest tak fajnie, że zostaje i jak chcę to mogę sama wracać. Byłam bardzo zdezorientowana i nie wiedziałam co zrobić. Z takimi uczuciami obudziłam się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz